Giro d’Italia 2

Baptysterium, katedra i wieża

Oto druga część naszych rowerowych przygód we Włoszech:

Emilia-Romania

Udając się z Wenecji na północ drogą wzdłuż wybrzeża, niepostrzeżenie przekroczyliśmy granicę Veneto i znaleźliśmy się na obszarze kolejnego regionu – Emilii-Romanii. Zwiedzanie jego stolicy – Bolonii postanowiliśmy poprzedzić wizytą w Rawennie. Miasto na pierwszy rzut oka nie wydaje się specjalnie interesujące. Przecinają je typowe włoskie ulice, niewielkie centrum oferuje kilka restauracji i kawiarni, a okoliczne parki nieśpiesznie przemierzają gawędzący mieszkańcy. Kto jednak zdaje sobie sprawę z doniosłego historycznego znaczenia tego miejsca, zwłaszcza w pierwszych dziesięciu wiekach naszej ery, z pewnością nie da się zwieść pozorom. I słusznie. Miasto znane jest bowiem jako wybitny ośrodek mozaikarstwa, którego zabytki mogą zadziwić nawet tych, którzy wcześniej widzieli wenecką katedrę św. Marka. Raweńskie skarby, mimo iż mniejsze w skali, zdumiewają przepychem, blaskiem żywych kolorów i skrzeniem się złota. Zarówno dwa niewielkie baptysteria, jak i znacznie potężniejsze kościoły, tak niepozorne na zewnątrz, w środku zapierają dech w piersiach. Ukazują korowody męczenników i świętych, przedstawienia boskie, lecz także świeckie orszaki bizantyńskiego władcy Justyniana i jego żony. Kto natomiast wyżej niż sztuki przedstawiające ceni literaturę, może zadumać się nad grobem Dantego, autora „Boskiej Komedii”, który po wygnaniu z Florencji spoczął właśnie tutaj.

Pełni wrażeń, poszerzonych jeszcze o kąpiel w Adriatyku w towarzystwie ogromnej ilości krabów, wyruszyliśmy do Bolonii. Miasto okazało się bardzo przyjazne dla naszych studenckich kieszeni, gdyż niemal wszystkie jego zabytki dostępne były za darmo. Dzięki temu mieliśmy okazję zobaczenia chociażby bogatej kolekcji muzeum archeologicznego, obejmującej głównie zabytki egipskie i etruskie. Godne polecenia jest również obejrzenie pomieszczeń uniwersytetu, z ich największą atrakcją – salą w której wykonywano niegdyś kontrowersyjne sekcje zwłok.

By dopełnić zwiedzania udaliśmy się do jednej z położonych w centrum restauracji, by spróbować oryginału popularnego w Polsce spaghetti po bolońsku. Nie trudno było wyszukać to danie w menu, choć większym wzięciem wśród klientów wydawała się cieszyć lazania. Uznawszy, że serwowane w naszym kraju spaghetti nie ma się czego wstydzić, choć – co oryginał to oryginał, wybraliśmy się na wieczorny spacer po centrum.

Baptysterium Rawenna

Justynian z San Vitale

Lody

Każdy kto choć raz spróbował lodów włoskich, ten wie dlaczego stały się one tak popularne. Dla takich lodów po prostu warto zgrzeszyć!

Większość z nas słysząc „lody włoskie” widzi przed oczami zakręcony stożek w wafelku, czasem z jakąś polewą. A lody włoskie to nic innego jak zwyczajne lody w kulce- choć oczywiście w tym przypadku kulka to nieodpowiednie słowo. No bo jak niby lody nabierane ŁOPATĄ nazwać kulką? Można by się długo rozwodzić nad ich wielkością, ale jeszcze dłużej nad ich smakiem. Ich mnogość w Gelaterii (wł. Lodziarnia) może doprowadzić do oczopląsu. Nie sposób odnaleźć smak który nie byłby serwowany, a jeszcze trudniej na któryś się zdecydować. Gdy w końcu uda na się jednak zrezygnować z całej reszty na rzecz tych kilku wybranych, nie pozostaje nam nic innego jak rozpłynąć się w rozkoszy.

wzgórza

Toskania

Zwiedzanie Toskanii najlepiej rozpocząć od jej serca – Florencji, jednakże próba obejrzenia wszystkiego co oferuje za jednym razem jest z góry skazana na niepowodzenie. My postawiliśmy w pierwszej kolejności na zamknięte w niej skarby sztuki. Kto jednak chce obejrzeć chociaż część z nich musi uzbroić się w cierpliwość i wygodne buty. Czas oczekiwania w kolejce do Galerii Uffizi, kryjącej najbardziej znane obrazy takich mistrzów jak Botticelli i Tycjan, w sezonie letnim wynosi około trzech godzin. Można go znacznie skrócić dopłacając i rezerwując bilety z jednodniowym wyprzedzeniem. W pozostałych obiektach muzealnych sytuacja wygląda nieco lepiej, choć na kolejki trzeba być zawsze przygotowanym.

Będąc we Florencji nie sposób również ominąć Duomo – katedry, której wielka, renesansowa kopuła unosi się nad miastem niczym balon. Dla tych, którym nie straszne pokonywanie schodów polecamy wejście na jej szczyt, z którego roztacza się wspaniała panorama na czerwone dachy miasta. W poszukiwaniu pięknych krajobrazów warto również wybrać się na Piazzale Michelangelo – punkt widokowy znajdujący się na wzniesieniu, po drugiej stronie rzeki Arno. Wszystkie najważniejsze florenckie zabytki widać z tego miejsca jak na dłoni. Najwspanialej wyglądają w promieniach zachodzącego słońca, lub nieco później, gdy całe miasto błyszczy milionami świateł.

Florencja to oczywiście nie tylko sztuka. Warto poznać chociażby lokalną kuchnię, bazującą głównie na prostych daniach z warzyw, zwłaszcza na wszechobecnej fasoli. Tym, którzy chcieliby uwolnić się na chwilę od pizzy, czy spaghetti i z odwagą spróbować tego, co jedzą florentyńczycy, doradzamy flaczki (trippa), dostępne na przenośnych straganach. Serwowane najczęściej w bułce lub na plastikowym talerzyku, kupowane są zarówno przez miejscowych robotników, jak i eleganckich biznesmenów.

Z Florencji wyruszyliśmy do Sieny, pokonując szlak wina biegnący przez wzgórza Chianti. Trasa jest zdecydowanie godna polecenia, oferując przepiękne widoki toskańskich pagórków, uroczych wsi i miasteczek, a także niekończących się winnic, do których wstąpić można na degustację win, serów i innych miejscowych produktów. By pokonać znajdujące się na trasie wzniesienia, potrzebowaliśmy sporo wysiłku i determinacji. Niewinnie wyglądające wzgórza często raczyły nas stromymi zboczami o spadkach sięgających 15%, co sprawiało, że ciągnięte przez nas na bagażnikach w górę sakwy rowerowe wydawały się niemiłosiernie ciążyć. Z kolei zjazdy z góry okazały się zabójcze dla naszych hamulców. Piękno krajobrazów rekompensowało jednak wszelkie wysiłki, pozwalając zapomnieć o obolałych mięśniach i płytkim oddechu.

Nasza toskańska trasa obejmowała przede wszystkim Sienę, a także wzniesione na szczytach pagórków San Gimignano, słynące ze swych 13-stu średniowiecznych wież, oraz Volterrę – piękne miasto o wielowiekowej historii, miejsce akcji popularnej ostatnio sagi „Zmierzch”. Udaliśmy się następnie na północ, do położonej na wysokości Florencji miejscowości Vinci, skąd pochodził Leonardo, później do Montecatini Terme – uzdrowiska słynącego z wód termalnych i do założonej przez Etrusków Lukki. Naszą wyprawę zakończyliśmy w Pizie, nie mogąc odmówić sobie „podpierania” na potrzeby zdjęcia krzywej wieży. Poza owym znanym na całym świecie zabytkiem, nasze wspomnienia z Pizy zdominowane zostały przez nieoczekiwane przez nas wcześniej doświadczenia…

Florencja

Katedra, Florencja w deszczu

kopia Dawida Michała Anioła

Katedra florencka

Afrykańscy przyjaciele

Pierwszy raz spotkaliśmy ich przed katedrą w Mediolanie. Oszołomieni widokiem Duomo nawet nie zauważyliśmy jak w naszych rękach pojawiły się prezenty od nieznajomego. Ku naszemu zaskoczeniu zaczął nas przekonywać, że owe opaski, które nam wręczył są całkowicie za Free i symbolizują naszą przyjaźń z Afryką. Skoro tak no to idziemy dalej, tyle że nasz nowy przyjaciel z niezrozumiałych dla nas powodów idzie z nami. Jak się po chwili okazało powód był bardzo prosty- kolorowa ręcznej roboty afrykańska opaska wbrew jego wcześniejszym zapewnieniom, że jest za darmo, kosztuje 5 euro. Oburzeni takim sposobem naciągactwa, oddaliśmy „darmowe prezenty” i zaczęliśmy kluczyć między turystami w kierunku katedry. Oczywiście po drodze minęliśmy sporą ilość osób jemu podobnych.

Przez całą podróż spotykaliśmy pełno takich osób. Jednak jak się okazało kulminacja miała nastąpić w Pizie. Główna ulica na Campo dei Miracoli to nic innego jak centrum handlowe pod gołym niebem. Oczywiście większość handlarzy to uczciwi sprzedawcy, jednak gdy nastawał wieczór pałeczkę przejmowali nasi przyjaciele. A co sprzedawali? Najłatwiej powiedzieć że wszystko: od okularów przeciwsłonecznych (przecież jest ciemno), parasoli (i w dodatku nie pada), torebek znanych włoskich firm po obrazy, statuetki świecących krzywych wież, a nawet afrykańskie bębenki.

Dziś możemy zdecydowanie każdemu doradzić- jedziesz do Włoch? Uzbrój się w anielską cierpliwość na zaczepki…. lub… zacznij się targować, bo towarzyszy temu naprawdę wspaniała zabawa.

Uliczka w dzień Palio

Palio

Wybierając termin wyjazdu do Włoch warto wcześniej zapoznać się z terminami mających tam miejsce festynów i różnego rodzaju świąt, które mogą znacznie uatrakcyjnić naszą podróż. My niestety nie wykazaliśmy się taką przezornością, lecz będąc we Florencji przez przypadek usłyszeliśmy o sieneńskim Palio. Jest to niezwykle emocjonująca gonitwa konna wokół centralnego placu miasta (Piazza del Campo), rozgrywająca się dwa razy do roku – 2 lipca i 16 sierpnia, na cześć Matki Boskiej. Towarzyszą jej liczne pochody i barwne parady, które mają na celu zaprezentowanie rywalizujących ze sobą dzielnic (contrade). Każda z nich wyłania swojego przedstawiciela, który bierze udział w wyścigu. Przybywając do Sieny powątpiewaliśmy w znajdujące się w przewodnikach turystycznych zapewnienia, że gonitwa nie jest jedynie sposobem promocji miasta, lecz wydarzeniem niezwykłej wagi dla samych Sieneńczyków. Już po krótkim spacerze po centrum uznaliśmy jednak ich prawdziwość. Każda z dzielnic przyozdobiona została w przypisane jej barwy. Wszędzie powiewały flagi, a po ulicach krążyli podekscytowani mieszkańcy, nosząc obowiązkowo przewiązane na szyi chustki z herbem. Główne uroczystości rozpoczęły się w godzinach popołudniowych pod katedrą, gdzie kolejno przybywali mieszkańcy contrade, poprzedzeni barwnym korowodem ubranych w średniowieczne stroje mężczyzn, którzy przy głośnym akompaniamencie bębnów wykonywali brawurowy układ wymachując i wyrzucając w górę wielkie sztandary. Uczestnicy parady podążali następnie na główny plac i okrążając go, jeszcze raz prezentowali swoje barwy. Już tutaj można było wyraźnie zaobserwować podniecenie Sieneńczyków, przeradzające się czasami nawet w chęć do otwartych bójek pomiędzy konkurentami. Zdołali oni jednak wstrzymać swoje emocje i ze względnym spokojem doczekać do odbijającego się echem po całym mieście wystrzału, zwiastującego początek wyścigu, który zresztą rychło – po trzech okrążeniach – się zakończył. I nagle… znajomy widok dla miłośników polskich meczy piłki nożnej. Nie zdołaliśmy nawet zobaczyć ani usłyszeć który jeździec wygrał, a już na samym środku placu pojawiły się dwie ogromne grupy nacierających na siebie Sieneńczyków z zaciśniętymi pięściami. To już zdecydowanie utwierdziło nas w przekonaniu, że Palio to wydarzenie istotne bardziej dla mieszkańców aniżeli turystów. Przytomnie postanowiliśmy w jak najszybszym tempie opuścić plac wraz z całym centrum, mijając po drodze zgromadzonych we własnych dzielnicach mieszkańców, którzy, w zależności od miejsca zajętego przez „ich” konia, albo świętowali, albo – dosłownie – zalewali się łzami. Oczywiście żadne realne niebezpieczeństwo nie groziło i raczej nigdy grozić nie będzie odwiedzającym Sienę turystom podczas Palio. Wszelkie bowiem „nieporozumienia” rozwiązywane są jedynie z udziałem mieszkańców. Mieliśmy za to wspaniałą okazję zobaczenia zarówno dawnych zwyczajów, jak i całkowicie aktualnego włoskiego temperamentu.

ludzie na Palio

SIena, Włochy

pomarańczowe sztandary Siena

sztandary

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *