Giro d’Italia 1

Obok pałacu Dożów

Pisanie bloga zakłada pewną systematyczność, a także chęć zdania relacji z tego co aktualnie się u nas dzieje. Co jednak, gdy działo się sporo jeszcze przed rozpoczęciem blogowania? Trzeba to jakoś narobić, dlatego na dobry początek zapraszamy do przeczytania opisu naszej rowerowej (czyli coś, co rzadko nam się zdarza) wyprawy po północnych Włoszech. Podzieliliśmy ją na dwie części, oto pierwsza z nich:

Na rowerze

Cóż mogła zrobić świeżo upieczona absolwentka historii sztuki, zdesperowana by w końcu zobaczyć na własne oczy chociaż część podręcznikowych dzieł? Jaki inny kierunek mógł też obrać wielbiciel Medyceuszy, geniuszu Leonarda i dłuta Michała Anioła? Nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy wyruszyć do Włoch.

Wyprawa stała się kompromisem pomiędzy chęcią zobaczenia absolutnie wszystkiego, a poważnymi ograniczeniami zarówno czasowymi jak i finansowymi. Właśnie z tego względu zdecydowaliśmy się na wyłączenie z niej Rzymu, którego skarby postanowiliśmy zbadać innym razem, by móc przyznać wówczas Wiecznemu Miastu należne mu miejsce w centrum uwagi.

Tymczasem nasze spojrzenia skierowaliśmy ku terenom północnym, równie, a może nawet bardziej interesującym niż stolica. Za najlepszy (i najtańszy) środek transportu, umożliwiający dokładne poznanie zajmującego nas obszaru uznaliśmy rowery. I nie zawiedliśmy się. Tanie linie lotnicze bez problemu zezwalają na ich przewóz. Trzeba jedynie je złożyć i zabezpieczyć zgodnie z zaleceniami przewoźnika, a także dopłacić przy rezerwacji odpowiednią sumę, oscylującą wokół 120 zł. W ten oto sposób, wraz z naszymi pojazdami, namiotem i minimalną ilością bagażu wylądowaliśmy w Bergamo – mieście znajdującym się w pobliżu Mediolanu. Na całą eskapadę przeznaczyliśmy miesiąc. Nie mieliśmy dokładnie sprecyzowanych planów, stawiając na spontaniczność i „rozpoznanie terenu” już na miejscu. Wiedzieliśmy jedynie, że chcemy zwiedzić cztery regiony: Lombardię, Veneto, Emilie-Romagne i Toskanię. Byliśmy również świadomi „survivalowego” charakteru czekającej nas ekspedycji, jaki nakładały na nas względy finansowe, a także nasze własne, nieco „masochistyczne” upodobania podróżnicze.

Jak zaplanowaliśmy, tak też się stało. Przez cały okres trwania wyprawy nocowaliśmy pod namiotem. W okolicach większych miast zatrzymywaliśmy się na kempingach (koszt noclegu dla dwóch osób to 25 do 30 euro), natomiast pozostałe miejsca w których rozbijaliśmy namiot znajdowały się „gdzieś we Włoszech” w pobliżu drogi, którą aktualnie przejeżdżaliśmy. Nasze ówczesne nawyki żywieniowe również nie należały do godnych polecenia, ograniczając większość posiłków do bagietki połączonej z którymś z najtańszych produktów z supermarketu (poza drobnymi „grzechami”, o których wspomnimy później).

Podróżowanie po Italii nie musi oczywiście wiązać się z tak wielkimi wyrzeczeniami. Północne tereny oferują bardzo dużą ilość kempingów i można bez problemu zaplanować trasę tak, by korzystać z ich oferty każdej nocy. Ponadto, dla nieco zmęczonych ciągłym pedałowaniem, istnieje możliwość podróżowania pociągiem. Na każdej z tras regionalnych dozwolony jest przewóz rowerów. Włochy, jak powszechnie wiadomo, oferują również bardzo dobrze rozwinięte zaplecze gastronomiczne, a bary i restauracje znajdują się nawet w rzadko odwiedzanych miejscach. Za dwudaniowy obiad z napojem i deserem zapłacimy około 10 euro.

Nie przeciągając dalej – ruszajmy w drogę!

Rowerami w Bergamo

Mediolan

Nasz pierwszy przystanek na trasie- Mediolan. Mekka mody, „stolica” opery, a także „Ostatnia wieczerza” Leonarda da Vinci.

Zwiedzanie zaczęliśmy od Duomo, trzeciego co do wielkości kościoła w Europie. Jego budowę rozpoczęto w 1386 a ukończono w 1813r. Efekt jest naprawdę piorunujący. Katedrę ozdabia ok. 2 tys marmurowych posągów, a na szczycie góruje pozłacana Madonnina, która jest patronką miasta. Dla chętnych istnieje możliwość wspięcie się na dach skąd, spośród setek pomników roztacza się wspaniała panorama Mediolanu.

Tuż obok Duomo wznosi się Galeria Vittorio Emanuele- najstarsze i najbardziej eleganckie centrum handlowe we Włoszech. W jego wnętrzu znajdują się liczne sklepy włoskich projektantów oraz kawiarnie i restauracje.

Kościół Santa Maria Della Grazie od lat przyciąga rzesze turystów. To tu w dawnym refektarzu dominikanów znajduje się „Ostatnia wieczerza” Leonarda da Vinci. Niestety koszt kontemplacji nad dziełem mistrza jest dość wysoki i przynajmniej miesiąc wcześniej trzeba rezerwować bilet.

Katedra w Mediolanie

Pod katedrą

Włosi

Wyjeżdżając do Włoch mieliśmy różne wyobrażenia o mieszkańcach tego kraju.

Jak opisać przeciętnego Włocha? Cóż… przeciętny Włoch nie istnieje. Każdy z nich to zbiór indywidualnych cech, które kształtuje region jego zamieszkania. Najłatwiej byłoby ich podzielić tak jak postrzegają sami siebie: na zapracowanych, ale dumnych Toskańczyków, starzejących się i niestety wymierających Wenecjan, czy zawsze modnych Lombardczyków.

Ale i taki podział wydaje się niesprawiedliwy. No bo niby jak przyrównać rozkrzyczanego młodego Włocha w którego żyłach krew buzuje z prędkością zrywającego dachy tornada do pełnego spokoju, ciepła i serdeczności nestora? Wydaje mi się, ze brnięcie dalej w szczegółowe opisy nie ma sensu. Włochów kocha się takimi jakimi są. Kocha za ich różnorodność. I takich ich pokochaliśmy.

czekający na turystów

Moda

Czym dla Włochów jest moda? Najłatwiej, a zarazem najtrafniej można powiedzieć, że częścią ich życia. I wcale nie jest to przesada. Miasto mody- Mediolan nie przypadkowo zyskało ów „tytuł”. Tutaj każdy wie co dziś jest modne i co zrobić by dobrze wyglądać. A co należy zrobić? Hmmm…. a czy w ogóle to jakiś problem wyglądać modnie, skoro wystarczy tylko zajrzeć na ulicę Monte Napoleone, gdzie królują takie marki jak Versace, Dolce&Gabbana, Gucci czy Prada? Wydawać by się mogło ze nie. Jednakże to co się widzi na ulicach Mediolanu dla nas Polaków stanowi pewien szok.

Centrum miasta, czerwone światło, początek pasa zatłoczony od skuterów na których siedzą prezesi firm w idealnie skrojonych garniturach. Całości dopełniają kobiety, ubrane w sukienki najlepszych firm, buty których cena przekracza budżet naszej podróży, poruszające się… na rowerach… i dzwoniące bez przerwy na turystów, ponieważ ci tarasują im ścieżkę rowerową. No ale co poradzic? Kto by nie tarasował, skoro może się z bliska przyjrzeć Ferrari!

Mury warowne

Fale jeziora, Włochy

Nad jeziorem Garda

Ku Wenecji

Zmierzając w stronę naszego następnego przystanku którym miała być Werona, postanowiliśmy za radą przewodników „zahaczyć” o lago di garda, czyli o największe i najczystsze jezioro Włoch. Na pierwszy ogień padło Desenzano, które zachwyciło nas swoim małomiasteczkowym urokiem. Następnego dnia postanowiliśmy zwiedzieć Sirmione, którego zamek króluje nad jeziorem już od czasów średniowiecza, gdy władał tutaj ród Scalgierich.

Szekspirowska Werona okazała się jednym z najpiękniejszych miast na naszej trasie. Z samego rana postanowiliśmy udać się do domu Julii aby uniknąć natłoku turystów i móc nacieszyć oczy najsłynniejszym balkonem na świecie. Jeszcze tylko obowiązkowy wpis na ścianie wszystkich zakochanych i możemy ruszać dalej. Jak się okazało kolejne atrakcje Werony znajdowały się raptem kilka ulic dalej. Sarkofagi rodu Della Scala – uznawane za jedne z najważniejszych dzieł średniowiecza oraz mała kaplica poświęcona owemu rodowi. No i na koniec arena- najważniejszy zabytek miasta. Do dziś wystawiane są tu opery cieszące się popularnością w całych Włoszech. Koszt zwiedzania to 6 euro, jednakże warto poświęcić te pieniądze aby móc choć na chwile poobcować z „okruchami” starożytności.

Daria pisze nasze imiona

Justin BIeber!

Rzeźba Julii

Padwa- miasto pielgrzymów, a zarazem miasto które setki lat temu stało się stolicą ówczesnej nauki. To tu wykładali Dante i Galileusz. To tu za wstawiennictwem św. Antoniego chorzy odzyskiwali zdrowie, a szukający Boga odnajdywali Go. I tak jest tu do dzisiaj- setki młodych wyruszają do Padwy aby uczyć się od najlepszych, a pielgrzymi z całego świata, by u grobu św. Antoniego prosić o potrzebne łaski. Na sam koniec watro jeszcze zajrzeć do cafe Pedrocci- jednej z najstarszych kawiarni we Włoszech i zadumać się nad historia miasta przy filiżance kawy.

Pomnik Konny, Donatello, Piza

Centrum miasta

No i wreszcie Wenecja- miejsce które obrosło legendą. Zwiedzanie zaczęliśmy od wizytówki Serenissimy, czyli placu św. Marka- salonu europy jak nazwał go Napoleon. Tam pierwsze kroki skierowaliśmy do konkurującego z bazyliką o uwagę turystów pałacu Dożów. Tak jak dawniej tak i dziś wchodzących złotymi schodami onieśmiela przepych i bogactwa Wenecji. Dalej mieliśmy możliwość podziwiać dzieła rodzimych artystów w tym Tycjana i Tintoretta. Następnie po długim oczekiwaniu w jeszcze dłuższej kolejce nasze oczy mogły się nacieszyć wspaniałymi skarbami bazyliki św. Marka. Mozaiki, z których słynie świątynia wprawiają w zdumienie swoją perfekcją i pięknem, a świadomość że pokrywają aż 4 tys. metrów kwadratowych powierzchni sprawia, że zaczyna się wątpić w wykonanie ich przez ludzi którzy nie dysponowali współczesną nam techniką. O Wenecji można by pisać bez końca. A to o tłumach turystów karmiących gołębie, a to o gondolierach, którzy na każdym kroku swoim weneckim „gondola?” zapraszają na rejs kanałami, a to o karnawałowych maskach które można nabyć dosłownie wszędzie. Na sam koniec postanowiliśmy przepłynąć Canale Grande. Jako że nasz budżet nie pozwalał nam na gondole wybraliśmy tańszą opcje czyli vaporetto- tramwaj wodny nr1. , najwolniejszy ze wszystkich i stosunkowo tani. 40-sto minutowy rejs po zachodzie słońca wśród oświetlonych zabytków i kawiarń pozostawia niezatarte wspomnienia.

Kopuły bazyliki odbijające się w kałuży

Maska wenecka

Kot na uliczce w Wenecji

Wojtek fotografuje

Daria przed bazyliką San Marco

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *