Jak nie zobaczyć pingwinów (w relacji Wojtka)

Rejs statkiem

Nowa Zelandia to kraj, który licznie zamieszkują kolonie różnych gatunków ptaków, nierzadko endemicznych. Jednym z nich jest pingwin (jeśli mówimy o endemitach, to sprecyzujmy – pingwin żółtobrewy). Będąc więc na antypodach grzechem byłoby nie wybrać się na poszukiwanie tych pięknych ptaków. Tyle że my byliśmy pieszo i wszędzie było nam daleko. Dlatego prawie nie udało nam się zobaczyć pingwinów.

Ale od początku.

Wróciliśmy od dentysty na szlak, choć zajęło nam to dużo więcej czasu niż się spodziewaliśmy. 150 km autostopem do miejsca, w którym przerwaliśmy naszą wędrówkę zabrało nam sześć godzin. Ostatni stop był najbardziej interesujący. Zatrzymała się babcia w rozklekotanym fordzie, z ogromnym psem z tyłu. Mi przypadło miejsce obok czworonoga. W szczególności jedno zdanie z dziennika podróży oddaje jazdę z psem na siedzeniu; „Ale się śliniła ta bestia.”. Może jednak nie rozwijajmy tego tematu. Babcia zawiozła nas wprost do Birchwood, a nawet dalej w głąb trasy, co chwila zachwycając się otaczającymi nas widokami. I tym sposobem wylądowaliśmy 18 km od szlaku. Babcia się zawinęła i bestia też. Pozostaliśmy sami pośrodku niczego.Alpy Południowe Nowa Zelandia

Na Wyspie Południowej, której powierzchnię możemy przyrównać po powierzchni połowy Polski mieszka około 750 tys. mieszkańców. Czyli tyle, co w samym Krakowie. I choć ciężko w to uwierzyć, na tym odludziu w naszym kierunku jechał samochód wracający z pastwiska. 10 min później byliśmy z powrotem na szlaku. Była godzina 14:30, a przed nami 20 kilometrów wędrówki do miejsca wyznaczonego na szlaku jako kemping. Maszerowaliśmy najszybciej jak się dało, tak że o 21 byliśmy już na miejscu. Ale co to było za miejsce! Polana, wokół niej góry, w dole płynęła rzeka, a pośrodku polany stał wychodek :). Zresztą temat kibelków publicznych w Nowej Zelandii to materiał na osobny artykuł. Kto wie, może się go podejmiemy 🙂

I wszystko byłoby pięknie gdyby nie sandfiles. Jeśli nie liczyć cen w Nowej Zelandii, to ta mała krwiożercza cholera jest największym minusem pośród samych plusów. Sandfiles – czyli niewielkie muszki, przypominające trochę nasze muszki owocówki, latające i atakujące, których głównym celem jest wyssanie z ciebie ostatniej kropli krwi. Zdecydowanie gorsze od komarów. Komar atakuje w pojedynkę, sandfiles całą bandą. Ich pogryzienia powodują swędzącą, długotrwałą wysypkę. Najgorszy jednak w nich jest fakt, że nie wolno nam żadnej zabić prostym pacnięciem ręki. Zapach rozgniecionego sandfiles`a momentalnie przyciągnie dziesiątki kolejnych, rządnych twojej krwi muszek.

Rozbiliśmy w pośpiechu namiot i zza moskitiery podziwialiśmy widoki. I choć otaczający nas teren był piękny, to jego pokonywanie już do łatwych nie należało. Odcinków, które sobie wyznaczaliśmy na każdy kolejny dzień, nie byliśmy w stanie przejść. Zamiast spać w chatkach, biwakowaliśmy na dziko na skraju lasu bądź brzegu rzeki. Wędrowaliśmy lasami, rzekami, górami i łąkami, gdzie trawa sięgała po czubek głowy, zasłaniając cały świat. A przede wszystkim zasłaniając Nową Zelandię, o której tak marzyliśmy.

Nie tego się spodziewaliśmy i na pewno nie do tego byliśmy przygotowani. Zniechęcenie wkradało się do naszych głów z każdym kolejnym krokiem. Chcieliśmy podziwiać bajeczne widoki, a babraliśmy się w błocie, przedzieraliśmy przez ciemne lasy i na dodatek cały czas żarły nas sandfiles. Dlatego też, gdy w końcu doszliśmy do szosy przecinającej Te Araroa, postanowiliśmy ewakuować się do Queenstown.

-You`re fucking lucky!

-?

-To ostatnie dwa miejsca noclegowe w całym Queenstown- oznajmiła nam uśmiechnięta dziewczyna w Informacji Turystycznej.

-A znajdą się jeszcze jakieś miejsca na wycieczkę do Milford Sound?- korzystając z chwili szczęścia, postanowiliśmy wybrać się do Fiordlandu.

-Myślę, że akurat z tym nie będzie problemu.

I rzeczywiście problemu nie było. Wybraliśmy opcję z wyjazdem o piątej rano, by móc jak najwięcej czasu spędzić w jednym z najciekawszych parków narodowych Nowej Zelandii.

Niewyspani, zapakowaliśmy się wczesnym ranem do autokaru, licząc na jakąś godzinę drzemki. Na nasze zmęczenie kierowca okazał się być gadułą, dla którego najważniejszą misją wcale nie było dowiezienie nas do celu, a przekazanie całej swojej wiedzy na temat mijanych miejsc i samego Fiordlandu.Fiordy

Park Narodowy Fiordland to największy park narodowy w Nowej Zelandii. Został utworzony w 1952 roku na obszarze 1mln 250tys. Hektarów, w celu ochrony flory i fauny tych polodowcowych terenów. Niewątpliwie największą atrakcją Fiordlandu jest Zatoka Milforda o długości 16 kilometrów.

I to właśnie fiordy miały być atrakcją naszej wycieczki. Po czterech godzinach jazdy autokarem, w końcu zmieniliśmy środek transportu i szykowaliśmy się do wypłynięcia w rejs w głąb zatoki. Wydawało się, że mamy dużo szczęścia. Pogoda w Milford Sound była idealna by popływać pomiędzy fiordami. Słońce na niebie, chmur jak na lekarstwo i co najważniejsze brak deszczu, który podobno pada tu trzysta dni w roku. Wywalczyliśmy miejsce na dziobie statku, przygotowaliśmy sprzęt fotograficzny i rozkoszowaliśmy się widokami, zapominając o całym świecie.

Przepływaliśmy pomiędzy fiordami, m.in. obok Mitre Peak- najwyższego fiordu klifowego na świecie, od wodospadu do wodospadu, od koloni fok do innej koloni fok. Udało nam się nawet zobaczyć pół delfina. Jakim więc mało interesującym widokiem były cztery płynące przed statkiem kaczki, od których od razu odwróciliśmy wzrok. Szybko jednak zostaliśmy wyrwani z tego bajkowego snu, gdy po pokładzie dało się usłyszeć pomrukiwania:

-Penguins, penguins!

-Jakie tam pingwiny! Przecież to kaczki!

Duże było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że rzeczywiście coś, co początkowo wzięliśmy za zwykłe pospolite kaczki (chyba, że założymy, że nowozelandzkie kaczki pospolite nie są) było pingwinami.

-To pingwiny pływają jak kaczki?

Właśnie! Jeśli tylko wpiszemy w wyszukiwarce YouTube hasło pingwin wyświetli nam się pełno filmików, często bardzo zabawnych, z pingwinami niezgrabnie poruszającymi się na lądzie lub świetnie nurkującymi. Ciężko jednak znaleźć pingwiny pływające na powierzchni wody. Zresztą kogo by to interesowało?

Dlatego informujemy! Pingwiny na powierzchni wody pływają jak kaczki!

-Ale jak to jak kaczki?pingwin

Cztery pingwiny żółtobrewe, które udało nam się zobaczyć w Milford Sound to niestety jedyne pingwiny, które spotkaliśmy w Nowej Zelandii. Końcówka sezonu lęgowego tych ptaków i szlak, który omijał wybrzeże, nie pozwoliły nam się lepiej zapoznać.

Pingwiny odpłynęły, ale to nie był jeszcze koniec atrakcji tego dnia. Ambicją kapitana statku było, żeby nikt Zatoki Milforda nie opuścił w suchych ubraniach. W końcu deszcz pada tutaj trzysta dni w roku, a jeśli jakimś cudem nie pada, to lądujesz pod wodospadem. I to dosłownie! Statek podpływa pod samą ścianę wody, więc jeśli nie zdążysz schować się do kabiny…

Po dwugodzinnym rejsie zapakowaliśmy się z powrotem do autokaru wracającego do Queenstown. Nie zdążyliśmy jednak wyjechać nawet z Fiordlandu, gdy czekała na nas kolejna niespodzianka. Kierowca zarządził przerwę w celu poszukiwania Kei.

Kea- gatunek endemiczny, jedyna na świecie papuga górska, żyjąca w wysokich partiach gór. Co ciekawe jej inteligencję porównuje się do inteligencji trzyletniego dziecka, co jak na ptaka jest imponującym wynikiem. Jej upodobania kulinarne są równie interesujące. Od momentu gdy gatunek został objęty ochroną i może robić bezkarnie co tylko chce, uwielbia wyjadać wszystkie elementy plastikowe i gumowe, które napotka na swojej drodze. W szczególności rozsmakowała się w uszczelkach samochodowych!Papuga Nowa Zelandia

Daleko jednak nie trzeba było szukać. Kea jako bardzo towarzyski ptak nie stroni od towarzystwa ludzi. Szybko zebrała się grupka obserwujących dwie papugi, które chyba na dobre zadomowiły się niedaleko parkingu samochodowego. Tak duża publika dla tych ptaków była tylko zachętą do jeszcze większej ilości popisów. Tym większy był smutek tych, którzy zmuszeni odjazdem musieli wsiadać do autokarów.

Po 12 godzinach dotarliśmy z powrotem do Queenstown. Zmęczeni, ale szczęśliwi i gotowi, by następnego dnia powrócić na szlak.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *