Kolejny kraj za nami! Tym razem przyszło nam się pożegnać w Węgrami i wkroczyć z wielkim hukiem na terytorium Rumunii.
Stare przysłowie mówi: Polak, Węgier dwa bratanki i do szabli i do szklanki. I chyba rzeczywiście coś w tym jest. Nie żeby, którykolwiek z Węgrów chciał się z nami bić, a już nie daj Boże pojedynkować na szable, ale w tej przysłowiowej szklance chyba jest jakieś ziarno prawdy. Mimo że ani my, ani Madziarzy, których dane nam było poznać nie pałali jakoś wielką miłością do wysokoprocentowych trunków, to fakt, że jedynym obcym językiem w jakim mówili był niemiecki, sprawiał, że butelka słynnego węgierskiego Tokaju idealnie przełamywała językowe bariery.
Oczywiście bez przesady, bo chociaż mielibyśmy spędzić w Tokaju miesiąc to i tak węgierskiego byśmy nie zrozumieli.
Ale, ale, żeby nie było, że tylko nam wino w głowie, to jest jeszcze coś czego Węgrom zdecydowanie zazdrościmy.
Źródła termalne. Takiej ilości basenów i kąpielisk nie widzieliśmy jeszcze w żadnym kraju. I nie jest istotne czy to miasto, miasteczko czy wiocha basen termalny musi być.
Jak podają źródła na Węgrzech jest ponad 1300 ujęć wód termalnych z czego ponad 120 w samej stolicy. Podobno nawet już starożytni Rzymianie korzystali z tego daru natury na tych terenach.
Cóż… i my nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności. A skoro wody te mają właściwości lecznicze to komu bardziej się przydadzą jak nie nam i naszym umęczonym nogom i kręgosłupom.
Polak, Węgier dwa bratanki…
