Trudno wstać rano, gdy zegarek wskazuje godzinę 5, a słońce samo jeszcze nie zechciało się pojawić. Trudno podnieść się z krótkiego odpoczynku w cieniu i wyjść na drogę, którą trzeba przejść jeszcze 30 km wśród kurzu i ryku pędzących cieżarówek. Trudno po raz kolejny w chmurze komarów rozbijać namiot. Trudno czasami zrobić jeden mały krok. Trudno…
Zatem po co? Bo każdy kolejny metr zbliża nas do celu, a codzienny wysiłek sprawia, że Jerozolima, o której marzyliśmy od tak dawna jest coraz bliżej? Czy na pewno?
Informacje z Izraela wydają się być z dnia na dzień coraz bardziej pesymistyczne. Zastanawiamy się, czy w ogóle będziemy mieli możliwość wkroczenia w granice tego państwa, a nawet jeśli tak – to czy będzie to mądra decyzja. Jeszcze trochę czasu… jeszcze cała Turcja przed nami… może sytuacja się uspokoi… a może nie…
To nie jest pesymistyczny post… wprawdzie nie jest łatwo iść, mając w głowie przed sobą wielki znak zapytania, zamiast pięknej panoramy Świętego Miasta, ale mamy Drogę, w której każdy krok jest darem, a każdy dzień przynosi coś nowego. Co jeśli się nie uda? Jeśli nie zdołamy pokonać wyznaczonej trasy, albo jeśli konflikt izraelsko-palestyński zatrzyma nas o krok od celu? Wtedy jeszcze dobitniej zrozumiemy, że Jerozolima to miejsce, do którego warto podążać, ale to co najważniejsze, jest zupełnie gdzieś indziej; ukryte między splątanymi sznurówkami, zmęczeniem i wijącą się pod stopami ścieżką.
A na koniec kilka widoków z Rumuńskiego Sybina. Bo warto iść przed siebie, by zobaczyć co jest za kolejnym zakrętem.